Precz z tresurą !?
Jednym z
bardziej pasjonujących i budzących wielkie zainteresowanie zagadnień jest
mechanizm tresury zwierząt. Nie chcę wcale przez to powiedzieć, że wszyscy się
nią interesują w sposób przychylny. Wielu ludzi, szczególnie pod wpływem
lektury naiwnych powieści z końca zeszłego stulecia, patrząc na pokazujące swe
sztuki zwierzęta, załamuje dłonie i rozpacza, ile też cierpień zniosły
biedactwa, zanim osiągnęły podobną umiejętność. Taki uczuciowy stosunek do
tresury psuje bez wątpienia przyjemność jej oglądania. Mimo to jednak młodzi
czy starzy, i dziś i przed wiekami – zawsze z zainteresowaniem patrzą na
przeróżne sztuki zwierzęce podziwiając przede wszystkim fakt, że zwierzę rozumie
człowieka, że kładzie się na wyraz "leżeć", skacze na sygnał
"hop" albo po prostu na znak ręką czy biczem. Wtedy wszyscy mówią o
mądrości zwierzęcia, o jego inteligencji i rozumie.
...
Gorzej jest
z powieściowymi opisami tresury zwierząt, gdyż tam autor nie bardzo orientuje
się w istocie zagadnienia, ale w zapale ponoszącej go werwy pisarskiej
komponuje mrożące krew w żyłach opisy, jak to treser katowaniem, rozpalonym
żelazem lub ranami zadawanymi zaostrzonym dzirytem przymusza zwierzę do
posłuszeństwa.
...
Aby
poglądowo wyjaśnić sytuację, powiem że
niebezpieczeństwo pacy tresera lwów jest mniej więcej takie samo jak woźnicy,
który musi pracować parą złośliwych i skłonnych do wierzgania koni.
– Czyż
to możliwe ?
Wierzcie mi
jednak, że tak jest.
– Jak
to, a te opowieści o setkach pogromców rozszarpanych na arenie, a te dzikie
ryki lwów czy tygrysów w czasie pokazów cyrkowych?
W dodatku
niejeden z czytelników prawdopodobnie mógłby osobiście zaświadczyć, jak to w
jego oczach pogromca ledwie umknął z klatki przed krnąbrnym a rozwścieczonym
lwem.
Wiem, że
trudno w to uwierzyć, ale jednak w 99% te zapierające dech
w piersiach sceny są tylko sztucznie wyreżyserowanymi trickami, których się
specjalnie wyucza zwierzęta. A przyczyną tego wszystkiego są... widzowie.
Wielokrotnie
rozmawiałem z przeróżnymi treserami, ludźmi na ogół spokojnymi i łagodnymi, pytając po co przy pokazywaniu swej sztuki posiłkują się
trzaskaniem z bicza, strzałami z rewolwerów–straszaków, po co przyuczają
swoje lwy i tygrysy do szczerzenia paszczy i wydawania ogłuszających ryków. Z
reguły odpowiedź na to brzmi:
–
Publiczność to lubi i tego chce. Gdyby moje drapieżce
robiły wszystko cicho i składnie, widzowie byliby zdania, że to żadna sztuka i
że każdy niespecjalista i niefachowiec też by sobie dał radę z tym jak baranki
łagodnym stadem. A tak – jak się nasłuchają ryku i napatrzą na kłapiące
zębiska, opowiadają wszystkim, że było co zobaczyć.
...
Zwierzę
przed lekcją nie powinno być najedzone. Wtedy bowiem
jest ociężałe i leniwe, no i nie będzie się wcale łaszczyło na podawane
nagrody. W żadnym jednak razie nie powinno być zagłodzone.
Otóż treser
wchodzi spokojnie do takiego pomieszczenia, gdzie znajduje się dajmy na to
grupa lwów młodych, ale w każdym razie już dostatecznie silnych, aby
"teoretycznie" (to znaczy, gdyby im strach nie przeszkadzał) w ciągu
minuty rozprawić się z nauczycielem; a następnie spokojnie siada przy jednej ze
ścian klatki i nie zwracając się zbyt natarczywie do swoich wychowanków,
głosem możliwie monotonnym zaczyna do nich nie kończącą
się przemowę.
Tak mija
dziesięć, piętnaście minut. Wreszcie któreś bardziej odważne lub ciekawskie
zwierzę robi dwa–trzy kroki ku tej dziwnej, niemal nieruchomej istocie.
Treser wtedy wyjmuje niepostrzeżenie krótką, 50–centymetrową pałeczkę
– ot mniej więcej długości batuty dyrygenta – zatyka na niej
kawałek mięsa i powoli, nienatarczywie kieruje smakołyk w stronę zbliżającego
się śmiałka. Naturalnie powoduje to znów cofnięcie.
Czy teraz czy
następnym razem – śmiałek wreszcie przezwycięży strach i w wypadzie
połączonym z natychmiastowym odwrotem zdoła zerwać smakołyk z pałeczki.
Wkrótce
rozpoczyna się już nauka – rozpoznawanie swego imienia. Treser trzymając
wabiące mięso na pałeczce wśród bez przerwy trwającego monologu, zaczyna
przywoływać do siebie któreś ze zwierząt, a więc na przykład: "Diana,
chodź tu Diana". Jak dotąd każdy lew, który ośmielił się o tyle, że
podszedł blisko, z łatwością zgarniał nagrodę. Teraz
jednak, kiedy już wyraźnie zaczęło padać określone imię zwierzęcia, żadne inne
nie zdoła zdjąć mięsa z pałeczki, tylko przywoływane.
– Jak
tego dokonać? – spyta może ktoś z czytelników.
O, bardzo
łatwo – wystarczy drgnąć lub podnieść głos o pół tonu wyżej i już
niepowołany będzie uciekał do gromady. W ostateczności pałeczka umknie sprzed
nosa tego, dla którego mięso nie jest przeznaczone.
Tego rodzaju
ćwiczenia będą się powtarzać codziennie po dwie, trzy godziny w ciągu kolejnych
kilku dni.
Z "Przekroju przez ZOO" Jana Żabińskiego
Wydawnictwo "Wiedza Powszechna"