Nawrócenie Chilona Chilonidesa

  Na koniec stanęli przed wysokim masztem, przybranym w mirty i okręconym w powój. Czerwone ję­zyki ognia dochodziły tu już do kolan ofiary, ale twarzy jej nie można było zrazu rozpoznać, gdyż świeże, pło­nące gałązki przesłoniły ją dymem. Po chwili jednak lekki wiatr nocny zwiał dymy i od­krył głowę starca z siwą spa­dającą na piersi brodą.

  Na ten widok Chilo zwinął się nagle w kłąb, jak raniony gad, z ust zaś wyszedł mu krzyk, raczej do krakania niż do ludzkiego głosu podobny:
  - Glaukos! Glaukos!...

   Jakoż istotnie z płonącego słupa patrzył na niego Glaukos lekarz.
   Żył jeszcze. Twarz miał zbolałą i pochyloną, jakby chciał po raz ostatni przypatrzeć się swemu ka­towi, który go zdradził; pozbawił go żony, dzieci, nasadził na niego zabójcę, a gdy to wszystko zostało mu w imię Chry­stusa od­puszczone, raz jeszcze wydał go w ręce oprawców. Nigdy człowiek nie wyrzą­dził człowiekowi strasz­niejszych i bardziej krwawych krzywd. I oto ofiara płonęła teraz na smolnym słupie, a kat stał u jej stóp. Oczy Glauka nie odwracały się od twarzy Greka. Chwilami przesłaniał je dym, lecz gdy dmuchnął po­wiew, Chilo wi­dział znów te utkwione w siebie źrenice. Podniósł się i chciał uciekać, lecz nie mógł. Nagle wydało mu się, że nogi jego są z ołowiu i że jakaś niewidzialna ręka za­trzymuje go z nadludzką siłą przed tym słupem. I ska­mie­niał. Czuł tylko, że coś przepełnia się w nim, coś się zrywa, że dosyć ma mąk i krwi, że przychodzi koniec życia i że wszystko znika naokół i cezar, i dwór, i tłumy, a otacza go tylko jakaś bezdenna, straszna i czarna pustka, w niej zaś widać tylko te oczy męczennika, które wzywają go na sąd. A tamten schylając coraz niżej głowę patrzył ciągle. Obecni odga­dli, że między tymi ludźmi coś się dzieje, lecz śmiech zamarł im na ustach, w twa­rzy bowiem Chi­lona było coś strasznego: wykrzywiła ją taka trwoga i taki ból, jak gdyby owe języki ognia pa­liły jego własne ciało. Nagle za­chwiał się i wyciągnąwszy w górę ramiona za­wołał okropnym, rozdzierają­cym głosem:
  - Glauku! W imię Chrystusa! Przebacz!

   Uciszyło się naokół: dreszcz przebiegł obecnych i wszystkie oczy mimo woli podniosły się w górę.
   A głowa męczennika poruszyła się lekko, po czym usłyszano z wierzchotka masztu podobny do jęku głos:
    - Przebaczam
!...

   Chilo rzucił się na twarz wyjąc jak dziki zwierz i nabrawszy ziemi w obie garści, posypał sobie nią głowę. Tym­czasem płomienie strzeliły w górę, objęły piersi i twarz Glauka, rozplotły mirtową koronę na jego gło­wie i zajęły wstęgi na wierzchu słupa, który zajaśniał cały wielkim, jaskrawym światłem.
  
Lecz Chilo podniósł się po chwili z twarzą tak zmienioną, iż augustianom wydało się, że widzą innego czło­wieka. Oczy płonęły mu niezwykłym blaskiem, ze zmarszczonego czoła biło uniesienie; niedołężny przed chwilą Grek wyglądał teraz jak jakiś kapłan, który, nawiedzony przez bóstwo, chce odkryć prawdy nieznane.
   -
Co z nim jest? Oszalał! - ozwało się kilka głosów. On zaś odwrócił się ku tłumom i wyciągnąwszy w górę prawą rękę, począł wołać, a raczej krzyczeć tak donośnie, by nie tylko augustianie, ale i tłuszcza mogła głos jego dosłyszeć:
   - Ludu rzymski! Na moją śmierć przysięgam, że oto giną niewinni, a podpalaczem jest - ten!...
   I wskazał palcem na Nerona.

Nastała chwila ciszy. Dworzanie zdrętwieli. Chilo stał ciągle z wyciągniętym drżącym ramieniem i pal­cem zwróco­nym ku cezarowi. Nagle uczyniło się zamieszanie. Lud na kształt fali, pchniętej nagłym wi­chrem, rzu­cił się ku star­cowi, chcąc mu się lepiej przypatrzeć. Tu i ówdzie ozwały się krzyki: "Trzy­maj!"; gdzie indziej: "Biada nam!" W tłumie rozległ się świst i wrzaski: "Ahenobarbus! Matkobójca! Podpalacz!" Bezład wzrastał z każdą chwilą. Ba­chantki, wrzeszcząc wniebogłosy, poczęły się chronić na wozy. Nagle kilka przepalonych słu­pów przewróciło się, rozsypując wokół skry i powiększając zamęt. Ślepa, stłoczona fala ludu porwała Chilona i uniosła go w głąb ogrodu.

   Wszędzie też słupy poczęły już przepalać się i padać w poprzek ulic, napełniając aleje dymem, skrami, swę­dem drzewa i swędem ludzkiego tłuszczu. Gasły światła dalsze i bliższe. W ogrodach po­ciemniało. Tłumy za­niepoko­jone, posępne i trwożne cisnęły się do bram. Wieść o tym, co zaszło, prze­chodziła z ust do ust, zmie­niona i po­większona. Jedni opowiadali, że cezar zemdlał, drudzy, że sam wy­znał, iż kazał podpalić Rzym; trzeci, że zacho­rował ciężko, inni wreszcie, że wywieziono go jak mar­twego na wozie. Tu i ówdzie odzywały się głosy współczu­cia dla chrześcijan: "Nie oni spalili Rzym, po co więc tyle krwi, mąk i niespra­wiedliwości? Czy bogowie nie będą się mścili za niewinnych i jakież piacula zdołają ich znowu przebłagać?" Słowa: "innoxia corpora!", powtarzały się coraz częściej. Ko­biety litowały się głośno nad dziećmi, których tyle rzucono dzikim zwierzętom; poprzybijano na krzyże lub spalono w tych przeklętych ogrodach! I wresz­cie politowanie zmie­niało się w złorzeczenia cezarowi i Tygellinowi. Lecz byli i tacy, którzy, zatrzymując się nagle, zadawali sobie lub innym pytanie: "Cóż to jest za bó­stwo, które daje taką siłę wobec mąk i śmierci?" I powracali do domów w zamyśleniu...

   Chilo błąkał się zaś jeszcze po ogrodach, nie wiedząc, dokąd iść i gdzie się obrócić. Teraz uczuł się znów bez­sil­nym, niedołężnym i chorym starcem. Chwilami potykał się o niedopalone ciała, potrącał głownie, które wy­syłały w ślad za nim roje iskier, chwilami siadał spoglądając naokół bezprzytomnym wzrokiem. Ogrody stały się już prawie całkiem ciemne; między drzewami poruszał się tylko blady księ­życ, rozświecając niepew­nym światłem aleje, sczerniałe, leżące w poprzek słupy i zmienione w bez­kształtne bryły niedogarki ofiar. Lecz sta­remu Grekowi wydało się, że w księżycu widzi twarz Glauka i że oczy jego patrzą nań jeszcze ciągle, i chował się przed świa­tłem. Wreszcie jednak wyszedł z cienia i mimo woli, jakby party jakąś nie­znaną siłą, po­czął kie­rować się ku fon­tannie, przy której oddał ducha Glaukos.

  Wtem jakaś ręka dotknęła jego ramienia.
  Starzec odwrócił się i widząc przed sobą nieznaną postać, zawołał z przerażeniem:
   - Kto tam! Ktoś ty jest?
   - Apostoł, Paweł z Tarsu.
   - Jam przeklęty!... Czego chcesz?
A Apostoł odrzekł:
   - Chcę cię zbawić.
Chilo oparł się o drzewo. Nogi chwiały się pod nim i ramiona zwisły mu wzdłuż ciała.
   - Dla mnie nie masz zbawienia! - rzekł głucho.
   - Zali słyszałeś, że Bóg przebaczył żałującemu łotrowi na krzyżu? - zapytał Paweł.
   - Zali wiesz, com ja uczynił ?
   -
Widziałem boleść twoją i słyszałem, jakoś dał świadectwo prawdzie.
   - O panie!...
   - I gdy sługa Chrystusów przebaczył ci w godzinie męki i śmierci, jakżeby ci Chrystus nie miał prze­baczyć?
A Chilo chwycił rękoma głowę jak w obłąkaniu:
   - Przebaczenie
! Dla mnie przebaczenie !
   -
Bóg nasz to Bóg Miłosierdzia - odpowiedział Apostoł.
   -
Dla mnie?! - powtórzył Chilo.
I począł jęczeć jak człowiek, któremu zbrakło sił, by mógł opanować ból i mękę. Paweł zaś rzekł:
   - Oprzyj się na mnie i pójdź ze mną.
I wziąwszy go szedł z nim ku krzyżującym się ulicom, kierując się głosem fontanny, która zdawała się pła­kać wśród nocnej ciszy nad ciałami pomęczonych.

- Bóg nasz to Bóg Miłosierdzia - powtórzył Apostoł. - Gdybyś stanął nad morzem i rzucał w nie kamie­nie, czy­byś mógł zarzucić nimi głębinę morską? A ja ci mówię, że miłosierdzie Chrystusa jest jako mo­rze i że grzechy i winy ludzkie potoną w nim jako kamienie w otchłani. I mówię ci, że jest jako niebo, które pokrywa góry lądy i morza, albowiem jest wszędzie i nie masz granicy ni końca. Tyś cierpiał u słupa Glauka i Chrystus widział twoje cierpie­nie. Tyś rzekł nie bacząc na to, coć jutro spotkać może: "Ten jest podpalaczem!", i Chrystus spa­miętał słowa twoje. Bowiem minęła twoja złość i kłamstwo, a w sercu został się jeno żal nie­przebrany... Chodź ze mną i słu­chaj, co ci powiadam: otom ja także nie­nawidził Go i prześladował Jego wy­branych. Jam Go nie chciał i nie wie­rzył w Niego, póki mi się nie ukazał i nie powołał mnie. I odtąd On jest miłością moją. A te­raz ciebie nawiedził zgryzotą, trwogą i boleścią, aby cię powołać ku sobie. Tyś Go niena­widził, a On kochał cię. Tyś wydawał na męki jego wy­znawców, a On chce ci przebaczyć i zbawić cię.

Piersią nędzarza poczęło wstrząsać łkanie ogromne, od którego rozdzierała się w nim dusza do dna, a Paweł ogarniał go, opanowywał i wiódł, jak żołnierz wiedzie jeńca. I po chwili znów mówić począł:
 - Pójdź za mną, a ja cię powiodę do Niego. Dla jakiejż innej przyczyny przychodziłbym do ciebie? Ale oto On roz­kazał mi zbierać dusze ludzkie w imię miłości, więc spełniam służbę Jego. Ty mniemasz, żeś przeklęty, a ja ci mó­wię: uwierz w Niego, a czeka cię zbawienie. Ty myślisz, żeś znienawidzon, a ja ci powtarzam, że On mi­łuje cię. Patrz na mnie! Gdym Jego nie miał, nic nie miałem krom złości, która mieszkała w sercu moim, a te­raz Jego mi­łość starczy mi za ojca i matkę, za bogactwa i królowanie. W Nim jednym ucieczka, On jeden poli­czy twój żal, wejrzy na nędzę twoją, zdejmie z ciebie trwogę i pod­niesie cię do siebie.

   Tak mówiąc przywiódł go do fontanny, której srebrny strumień połyskiwał z dala w miesięcznym świetle. Na­okół była cisza i pustka, albowiem służba niewolnicza uprzątnęła już tu zwęglone słupy i ciała męczenni­ków.
  
Chilo rzucił się z jękiem na kolana i ukrywszy twarz w dłoniach, pozostał bez ruchu, Paweł zaś pod­niósł twarz ku gwiazdom i począł się modlić:
   - Panie
, spojrzyj na tego nędzarza, na żal jego, na łzy i mękę! Panie Miłosierdzia, któryś przelał krew za winy nasze, przez Twoją mękę, przez śmierć i zmartwychwstanie odpuść mu !
Po czym umilkł, lecz długo jeszcze patrzył w gwiazdy i modlił się.
A wtem spod jego stóp ozwało się podobne do jęku wołanie:
   - Chryste!... Chryste!... Odpuść mi!...

Naówczas Paweł zbliżył się do fontanny i nabrawszy wody w dłonie wrócił do klęczącego nędzarza:
  - Chilonie
! Oto cię chrzczę w imię Ojca i Syna, i Ducha! Amen!

   Chilo podniósł głowę, rozłożył ręce i pozostał tak bez ruchu. Księżyc oświecał pełnym światłem jego zbie­lałe włosy i równie białą, nieruchomą, jakby umarłą lub wykutą z kamienia twarz. Chwile płynęły jedna za drugą; z wielkich ptaszarni, umieszczonych w ogrodach Domicji, poczęło dochodzić pianie ko­gutów, a on klęczał jesz­cze, podobny do nagrobnego posągu.
  
Wreszcie ocknął się, wstał i zwróciwszy się do Apostoła zapytał:
   - Co mam czynić przed śmiercią, panie ?

Paweł również rozbudził się z zadumy nad tą niezmierną potęgą, której nie mogły oprzeć się nawet ta­kie du­chy, jak tego Greka, i odrzekł:
   - Ufaj i daj świadectwo prawdzie !

Z "Quo vadis"     

           do Czytaj!