Messa­lina i mo­no­pole

                      

   W tym śle­pym zadu­fa­niu w so­bie po­peł­niłem jedną szcze­gólnie nie­mą­drą rzecz: usłu­cha­łem rady Messaliny w sprawie mono­poli. Mu­sicie pa­miętać, jak bar­dzo chy­tra była ona, a ja niedo­myślny, i jak bar­dzo na niej polega­łem. Mogła mnie na­mó­wić do wszyst­kiego.
  
Wiesz, Klaudiu­szu – rzekła pew­nego dnia – przy­szło mi do głowy, że można by pod­nieść ogólny do­brobyt, gdyby wy­dać prawo, które by ukróciło konku­ren­cję.
  
Wytłu­macz to do­kładniej.
  
Pozwól, że użyję po­równania. Wy­obraź so­bie, że w na­szym sys­te­mie ad­mi­ni­stra­cyj­nym nie ist­nieją po­szcze­gólne dy­kaste­rie ani de­par­ta­menty. Że każdy z mi­ni­strów może swo­bodnie prze­rzucać się od za­gad­nień do za­gad­nień, jak ma po temu ochotę. Wy­obraź sobie, że pew­nego ranka wbiega do twego gabi­netu Kalist i woła: "Przy­sze­dłem pierwszy i chcę objąć dziś re­sort Nar­cyza", a za chwilę przy­chodzi Narcyz i wi­dząc, że jego miejsce jest za­jęte przez Kali­sta, wpada do po­koju Fe­liksa tuż przed nim i za­biera się do jego pa­pie­rów w ja­kiejś dyplo­ma­tycz­nej spra­wie, któ­rej Fe­liks nie zdążył opraco­wać po­przed­niego wie­czoru. By­łoby to śmieszne, nie­praw­daż?
  
Bardzo śmieszne, ale nie wi­dzę, co to ma wspól­nego z han­dlem.
  
Zaraz zoba­czysz. Cały kłopot z kup­cami polega na tym, że nie chcą oni za­jąć się jedną sprawą i nie po­zwalają tego uczy­nić swoim kon­ku­ren­tom. Ża­den z nich nie myśli słu­żyć ogól­nemu do­bru, lecz każdy tylko szuka, jakby w naj­ła­twiej­szy sposób za­robić pie­niądze. Ktoś, po­wiedzmy, odzie­dzi­czy przedsię­biorstwo im­portu wina, pro­wadzi je so­lidnie przez pe­wien czas, a po­tem nagle prze­rzuca się do han­dlu oliwą, kupuje po­ni­żej istotnej warto­ści ja­kąś starą firmę w są­siedz­twie lub zmusza ją do wyco­fania się z inte­resu. Następ­nie pró­buje handlu fi­gami lub nie­wolni­kami, i albo zgnębi swoich kon­kuren­tów, albo zosta­nie sam przez nich zgnębiony. Han­del jest nie­ustanną walką, a sze­ro­kie masy ludności cier­pią na tym, po­dob­nie jak pod­czas wojny ludność cy­wilna.
   – Tak są­dzisz? Cza­sami jednak ceny nie­spodzia­nie spa­dają, kiedy je­den ku­piec chce podkupić drugiego lub ban­kru­tuje.
  
Można równie do­brze powie­dzieć, że ludność cy­wilna może się cza­sem do­brze obło­wić na po­bo­jowisku, że może ze­brać róż­nego żela­ziwa, obe­drzeć pa­dłe konie i ze szcząt­ków poła­manych wo­zów spo­rządzić so­bie nowe. Lecz czymże są te ko­rzy­ści w porówna­niu ze spa­lonymi go­spodar­stwami i za­branym by­dłem?
  
Czyż na­prawdę kupcy są tak prze­wrotni? Dotych­czas nie przy­szło mi to do głowy; uwa­żałem ich za uży­teczne sługi pań­stwa.
  
Powinni i mogą być bardzo uży­teczni. Lecz przy­no­szą wiele szkody przez brak  wspól­dzia­łania i przez tę swoją sza­loną za­wiść. Roz­chodzi się na przykład pogło­ska o za­potrze­bowa­niu na kolo­rowy mar­mur z Frygii, sy­ryj­ski je­dwab, afry­kańską kość sło­niową lub in­dyj­ski pieprz, wtedy kupcy z obawy, że oka­zja wy­mknie się im z rąk, zaczy­nają jak sfora wście­kłych psów uga­niać się za ryn­kiem. Za­miast wy­trwać każdy w swojej branży, wy­sy­łają na gwałt okręty do no­wych ziem obie­ca­nych, przy­ka­zując ka­pita­nom przywieźć mar­muru, pieprzu, je­dwabiu, ko­ści słonio­wej, ile się tylko da i za każdą cenę. Wtedy natu­ral­nie tu­bylcy pod­no­szą ceny. Nad­pływa z po­wrotem dwieście okrętów nała­dowa­nych pie­przem czy jedwa­biem, których na­bycie, któ­rych na­by­cie koszto­wało sumy, gdy tym­cza­sem zapo­trze­bowa­nie nie prze­kra­cza dwu­dziestu okrę­tów i oto sto osiem­dzie­siąt można było le­piej użyć, przy­wożąc na nich inne to­wary, na które wkrótce po­wstałby po­pyt, a które można by do­stać po ni­skiej ce­nie. Handel po­winien pod­le­gać cen­tral­nej kontroli, po­dobnie jak woj­sko, sądy, reli­gia i wszystko inne.
  
Zapytałem, jak by kon­trolowała han­del, gdy­bym jej po­zwolił.
  
W bar­dzo pro­sty sposób – od­rzekła – stworzyła­bym mono­pole.
  
Kaligula stwo­rzył monopole i ceny od razu sko­czyły w górę – za­opono­wa­łem.
  
Bo sprzedał mo­no­pole najwię­cej dającym i wtedy oczywi­ście ceny mu­siały pod­sko­czyć. Ja bym zrobiła ina­czej. I moje mono­pole nie by­łyby zakro­jone na tak olbrzy­mią skalę jak Ka­liguli. On prze­cież jed­nemu czło­wiekowi sprzedał cały świa­towy handel fi­gami. Ja bym po pro­stu obliczyła roczne zapo­trze­bo­wa­nie na każdy ro­dzaj to­waru i han­del nim wedle wła­snego uznania od­dała na przeciąg dwu naj­bliż­szych lat jednej fir­mie lub kilku kup­com. Tak na przy­kład, przy­znała­bym wy­łączne prawo im­portowania i sprze­daży cypryj­skiego wina ta­kiej a ta­kiej fir­mie, drugiej znów wy­łączne prawo na egip­skie szkło, a in­nej na bał­tycki bursz­tyn, tyryj­ską pur­purę czy ema­lio­wane wy­roby bry­tyj­skie. Tego ro­dzaju kon­trola nad han­dlem po­łoży kres kon­kurencji i zagra­niczni pro­ducenci, czy to wy­ro­bów ręko­dziel­ni­czych czy su­row­ców, nie będą mo­gli pod­wyż­szać cen. „Weź to lub zo­staw” – mówi ku­piec usta­la­jący sam ceny. Przedsię­bior­stwa han­dlowe, które nie po­sia­dają do­sta­tecznego kapi­tału, żeby można im było dać mono­pol, mu­szą się albo po­ro­zu­mieć z wła­ścicie­lami mo­no­poli, je­żeli ci będą zda­nia, że mają wię­cej to­waru niż po­tra­fią sobie z nim dać radę, albo mu­szą odkryć nowe źró­dła prze­mysłu czy han­dlu. Gdybym miała wolną rękę, wnet za­prowa­dziła­bym po­rządek. I my byli­by­śmy lepiej zaopa­trzeni, i zwiększy­łyby się do­chody pań­stwa pły­nące z opłat por­towych.
   Plan
ten wydawał mi się całkiem roz­sądny, a nieźle by też było, pomy­śla­łem, gdyby dzięki niemu udało się uzyskać większą liczbę okrę­tów i kup­ców dla han­dlu zbo­żem. Bez­zwłocz­nie więc udzieli­łem Messa­linie pełno­mocnic­twa na wpro­wa­dze­nie du­żej ilo­ści mo­no­poli, nie po­dejrze­wa­jąc że ta chytra ko­bieta na­ma­wiała mnie do przy­jęcia swego planu mając na wzglę­dzie tylko ol­brzy­mie ła­pówki, które jej ze­chcą ofiaro­wy­wać kupcy. W sześć mie­sięcy póź­niej dzięki mono­po­lom, które ob­jęły za­równo przedmioty zbytku jak i co­dzien­nej po­trzeby, ceny do­szły do niewia­ry­godnej wy­soko­ści. Kupcy od­bijali so­bie na konsu­men­tach sumy zapła­cone Messali­nie, a w mieście za­częło wrzeć jak nigdy od cza­sów owej gło­dowej zimy. Na ulicy lud wi­tał mnie za każdym ra­zem wro­gimi okrzy­kami i nie było in­nej rady, jak wznieść na Polu Mar­sowym wielką try­bunę, z któ­rej przy po­mocy pew­nego kapi­tana gwar­dii ob­darzo­nego do­no­śnym gło­sem, ogło­siłem ceny obowią­zu­jące na prze­ciąg naj­bliż­szych dwuna­stu mie­sięcy dla ca­łego sze­regu pro­duk­tów. Wszę­dzie tam gdzie mia­łem do­kładne dane, sta­ra­łem się utrzy­mać ceny na po­zio­mie prze­szłego roku. Oczywiście naza­jutrz wszy­scy właści­ciele mono­po­lów przy­bie­gli do pałacu błaga­jąc, bym zmienił de­cy­zję; opo­wia­dali, że są bied­nymi ludźmi, że głód za­gląda w oczy ich ro­dzinom, i pletli tym po­dobne nonsensy. Od­powie­działem, że jeśli mo­no­pole nie opła­cają się im przy obecnych ce­nach, niech od­stą­pią swe prawa in­nym kup­com, któ­rzy po­trafią le­piej prowa­dzić in­te­resy. Jeśli się na­tych­miast nie wy­niosą, za­koń­czy­łem, oskarżę ich o kno­wanie prze­ciw pań­stwu i każe strą­cić ze skały ka­pitoliń­skiej. Nie protesto­wali więc dłużej, lecz pró­bo­wali ugo­dzić mnie z innej strony, wy­cofując to­war z rynku. Z chwilą jed­nak kiedy mnie do­szła wieść, że ja­kiś towar – dajmy na to ma­ryno­wane ryby z Macedonii lub środki lecz­ni­cze z Krety – nie nad­chodzi do sto­licy w do­sta­tecz­nej ilości, do firm dzier­żą­cych mono­pol w da­nym dziale do­da­wałem za­raz nową.

 Z "Klau­diusza i Messaliny" Ro­berta Gravesa
 (w tłuma­czeniu
Ste­fana Ess­ma­now­skiego)

           do Czytaj!